
W dawnych czasach sokoły widywane były wszędzie. Na wszystkich kontynentach za wyjątkiem Antarktydy. Stąd też przylgnęło do nich określenie „wędrowny”, ale niektórzy też używali bardziej wyszukanej formy – „pielgrzymujący”. Do dawnego LZS-u Wola, obecna nazwa „Sokół” pasuje jak ulał, bo klub zmieniał swój stadion aż sześciokrotnie! Ten, na którym rozgrywają swoje mecze wolanie, ma być już ostatnią lokalizacją. Gniazdem, w którym Sokół osiądzie na stałe.
Był rok 1949.Akurat powróciłem z Rajska, gdzie przebywałem ostatnie trzy lata na służbie u gospodarza. Ponieważ w czasie pobytu w Rajsku z grubsza poznałem przepisy gry w piłkę nożną, postanowiłem tą nową dyscypliną sportu „zarazić” kolegów w szkole. Uczęszczałem wtedy do siódmej klasy szkoły powszechnej w Woli (była to wtedy klasa ostatnia). W szkole grało się najczęściej w „Palanta” lub „Dwa ognie”, natomiast gra w piłkę nożną była surowo zakazana (po złapaniu nas na grze w „nogę” karą było zabranie, ciężko kupionej ze zrzutki wśród kolegów sznurowanej piłki)*
Tam gdzie Pszczynka wpada do Wisły.
Właśnie tam mieścił się najbardziej malowniczy stadion ówczesnego LZS-u. Założony przez Ludwika Niesytę, Józefa Rozmusa, Alojzego Rozmusa, Leona Rozmusa, Józefa Czyrwika i Sylwestra Urbańczyka, klub początkowo błąkał się po okolicznych polach. Dosłownie, nie w przenośni.
Namówiliśmy kolegów, aby spotkać się gdzieś na łące i rozegrać prawdziwy mecz w nogę. Udaliśmy się na łąkę za wałem nad Wisłą, torby szkolne i ubrania posłużyły nam do wyznaczenia bramek. Mieliśmy też prawdziwą, ze skóry sznurowaną piłkę, którą kolega Jurek zabrał niepostrzeżenie ze szkoły… i tak rozpoczął się pierwszy nieoficjalny mecz piłki nożnej w Woli. Potem coraz częściej spotykaliśmy się na okolicznych łąkach (niestety dość często byliśmy przeganiani przez właścicieli łąk nawet widłami), ale większość z nas bakcyla futbolu połknęła.*
Gdy w drużynie z Woli kopało piłkę już trzynastu miejscowych, mieszkańcy zapragnęli mieć boisko z prawdziwego zdarzenia. We wczesnych latach pięćdziesiątych grano w pobliskich wsiach – Miedźnej i Jedlinie. Rolnik Szromczyk, jako jedyny z okolicy witał drużynę ,z uśmiechem, więc piłkarzy często widywano też u niego na polu. Po latach starań, LZS w końcu dostał ziemię pod swój nowy dom. I to nie byle jaką ziemię. W widłach rzek, tam gdzie Pszczynka wpada do Wisły, w niecce po dawnym stawie rybnym, gdzie wały były od teraz trybunami. Nic to, że teren niewdzięczny, bo zalewowy, nic, że od wsi trzeba było iść ponad dwa kilometry. Piłka w Woli zadomowiła się na dobre. Stolarz Adamski ociosał ciężkie drewniane bramki. Mieszkańcy wsi wyrównali teren i plac obsiali trawą. Wkrótce zaczęto rozgrywać tu z wielką pompą mecze. Te najważniejsze z lokalnym rywalem. Trochę lepiej sytuowanym i bardziej obeznanym w ligowych rozgrywkach.
-Ze wszystkimi mogliśmy przegrać, byli nie z nimi – wspomina potyczki z Nadwiślanem Góra Czesław Rozmus, wieloletni sekretarz i historyk klubu, od jedenastu lat sołtys Woli. – Jako mały dzieciak oglądałem te mecze w tłumie kibiców, w którym ciężko było wsadzić głowę, aby wszystko widzieć. Nasi piłkarze przyjeżdżali na stadion wozem drabiniastym. Na murawie szły iskry, zwycięzcy świętowali do rana.
Jednak jedenastka z Woli nie zagrzała długo miejsca w widłach rzek. W późnych latach siedemdziesiątych o tereny upomniała się powstająca kopalnia Czeczott. Przez boisko biegła najkrótsza droga dla linii kolejowej, którą wożono węgiel do obróbki. Piłkarze musieli się wynieść. Zanim ukończono boisko pod lasem, znów musieli kopać piłkę przez kilka lat w gościach. Tym razem w pobliskiej Miedźnej, zanim w Woli przygotowano im pod lasem kolejny plac do gry.
-W ówczesnych czasach, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia, było tam wszystko, czego można było chcieć – wspomina Rozmus. – Obok murawy mieliśmy prawdziwy budynek klubowy z szatniami, świetlicą i bufetem. Myśleliśmy, że z czasem wszystko rozwinie się tam do tego stopnia, że będziemy mogli organizować zgrupowania dla innych zespołów.
Życie znów zweryfikowało plany. W 2011 roku teren został sprzedany pod budowę fabryki asfaltu. Piłkarzy czekała kolejna przeprowadzka aż w końcu, po ponad dwóch latach gry w Międrzyrzeczu, Sokół wylądował na Pszczyńskiej 7. Czy zostanie tu na stałe? Patrząc na nowoczesny kameralny obiekt, trudno wyobrazić sobie, aby klub miał w przyszłości zmienić lokalizację. Jednak w kwestii woleńskiej drużyny, lepiej niczego nie przesądzać.
Na kłopoty Górnik Zabrze!
Życie futbolistów z Woli nie było usłane różami. A to częste przeprowadzki, a to częstokroć stająca okoniem dyrektor szkoły. Jednak byli i tacy, którzy do elzetesiaków wyciągali pomocną dłoń. Było tak na przykład w 1957 roku, kiedy władze klubu, wobec dużych braków sprzętowych i pustej kasy zwróciły się z prośbą o pomoc do samego Górnika Zabrze! Po kilku dniach nadeszła odpowiedź: „Tak, przyjedźcie, mamy zużyty sprzęt sportowy, który możemy wam podarować.”
W trójkę, to znaczy: Józef Rozmus – prezes, Andrzej Granatyr i ja – klubowy skarbnik, wybraliśmy się pociągiem do Zabrza. Na miejscu zastaliśmy przygotowane pięć worków starego sprzętu sportowego w postaci butów piłkarskich, koszulek, spodenek, getrów a także starych dresów. Pociągiem do stacji Bieruń Nowy przewiezienie tego ładunku większego wysiłku nam jeszcze nie sprawiło, ale pozostałe z Bierunia, ok. 8 kilometrów przebyliśmy „na piechotkę” i to już był nie lada wysiłek. Zajęło nam to około czterech godzin.**
Sprzęt lata świetności miał już za sobą, jednak z pomocą siostry prezesa Rozmusa dziury w ubraniach zostały zacerowane. Butami zajął się klubowy skarbnik, który z zawodu był… szewcem.
Zresztą na wysłużone buty i połatane stroje nikomu w Woli nie przyszło do głowy narzekać. W klubie wielu pamiętano trudne początki piłkarstwa, kiedy to grano w cywilnych ubraniach i na bosaka.
Zespół grał już wtedy od roku w rozgrywkach ligowych. Wola była zresztą jedną z ostatnich miejscowości powiatu pszczyńskiego, w której powołano do życia klub piłkarski. Na boisku w Miedźnej, na które piłkarze dojeżdżali rowerami, w pierwszym historycznym meczu o punkty padł wynik 5-2 (pierwszy w historii klubu mecz zakończony porażką 1:2 z LZS Miedźna rozegrano w 1950 roku). Wolanie ostatecznie zajęli drugie miejsce wygrywając dziesięć spotkań, jedno remisując i trzy przegrywając.
Klub Rozmusów.
Nie trudno zauważyć, że pisząc o Sokole Wola często pada nazwisko Rozmus. Józef Rozmus, Alojzy Rozmus, Urban Rozmus, Leona Rozmus, Czesław Rozmus. O ile Urban i Józef byli ze sobą spokrewnieni, to pozostali bohaterowie Sokoła mieli po prostu zbieżne ze sobą, bardzo popularne w tym regionie, nazwiska.
Jeśli będziecie kiedyś na meczu żółto-czarnych, którzy notabene przez wiele lat grali w niebiesko – białych barwach, poproście koniecznie kierownictwo klubu o pokazanie archiwalnych fotografii i pamiątek. Czesław Rozmus pozostawił po sobie świetnie udokumentowaną historię, z której wolanie mogą być dumni.
*Fragmenty kroniki klubowej prowadzonej przez Czesława Rozmusa.
Tekst autorstwa Adama Drygalskiego pochodzi z Sagi Śląskiej I, którą możecie zakupić w naszym sklepie.