Milicjanci, cuda, fuzje. Historia Olimpii Poznań.

Po milicyjnych klubach nikt nie płacze. Nikt im nie kibicował. Bo też jak można było trzymać kciuki za drużynę milicjantów? Nawet nielubiany w Warszawie Lech Poznań, gdy przyjeżdżał na Racławicką na mecz z Gwardią, mógł liczyć na przychylność miejscowych. W stolicy Wielkopolski też zresztą była Gwardia. Przemianowana w latach pięćdziesiątych na Olimpię.  Klub, którego prawdziwej historii być może nigdy nie poznamy, bo też ci, którzy złożyli ją do grobu w 2005 roku, albo zniknęli jak kamfora, albo stracili ochotę na wspomnienia. 

…stwórzmy więc taką sytuację – a stać nas niewątpliwie na to – ażeby bitwa w wielu dyscyplinach prowadzonych w Federacji toczyła się nie o pozostanie w ligach, jak to w tej chwili tu i ówdzie ma miejsce, lecz by toczyła się ona o przodowanie w tabelach…

Mieczysław Moczar

Milicjanci

Mieczysław Moczar był dla milicyjnych klubów sto razy ważniejszy niż prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej i selekcjoner reprezentacji Polski razem wzięci. Przeznaczał fundusze, decydował, które z resortowych stowarzyszeń dostąpi łaski władzy ludowej, a któremu z pańskiego stołu zostaną rzucone ochłapy. Nic więc dziwnego, że w 1968 roku, obchodząca 20-lecie istnienia poznańska Olimpia, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych uczyniła głową Jubileuszowego Komitetu Honorowego. To właśnie słowa Agenta Mietka, który sławy dorobił się szefując łódzkiej bezpiece, otwierają publikację wydaną na ćwierćwiecze przez klub z Golęcina. Kto nie z Mieciem, tego zmieciem. Działacze Olimpii dobrze o tym wiedzieli. I robili wszystko, aby w tabelach być rzeczywiście jak najwyżej. Sam Moczar pochłonięty był już wtedy przywracaniem porządku w Czechosłowacji. Być może tego spóźnionego o trzy lata jubileuszu nawet nie dostrzegł. Nie było go zapewne także na prawdopodobnie najlepszym meczu Olimpii w całej jej historii. Poznański drugoligowiec w ⅛ finału Pucharu Polski, w obecności dziesięciu tysięcy widzów, napędził stracha wielkiemu Górnikowi Zabrze z Lubańskim, Szołtysikiem, Gorgoniem i Kostką w składzie.

Olimpia, choć ta nazwa pojawia się nieco później, została tak naprawdę założona w 1945 roku, jako Milicyjny Klub Sportowy. Od 1948 roku występowała pod nazwą Gwardia i prawdopodobnie stąd wzięły się różnice w datach. Oczywiście, jak przystało na milicjantów, skrzyknęli się oni na komendzie. Dokładnie na Komendzie Powiatowej przy ulicy Grunwaldzkiej. W lipcu rozegrano pierwszy mecz, a rywalami byli żołnierze z pobliskiej jednostki. Funkcjonariusze MO ulegli wojskowym 1:2, ale… pierwsze koty za płoty, mogli pomyśleć piłkarze, którzy już wkrótce dowiedzieli się, że ich sekcja zapoczątkuje nowy klub. Milicyjny KS rósł w siłę, rozegrał nawet przedmecz z rezerwami Warty poprzedzający spotkanie pierwszego zespołu Zielonych z Wisłą Kraków. Nie był to byle jaki mecz, bo decydował o mistrzostwie Polski i na trybunach zasiadł komplet widzów. Nie to jednak było najistotniejsze z punktu widzenia władzy. Pokonanie rezerwistów Warciarzy 4:3 zostało opisane, jako pierwszy sukces propagandowy, choć fetowano je zapewne wyłącznie w poznańskich komisariatach. 

Gwardzistów szkolił wtedy Kazimierz Śmiglak. Co ciekawe, był to trener, który pomagał także w prowadzeniu Warty i ma swój wkład w zdobycie przez nią kilka godzin później mistrzostwa Polski. Jako piłkarz sięgał zresztą z tym klubem przed wojną trzykrotnie po brązowe medale w polskiej lidze. Istotnymi postaciami w początkach klubu byli też Stefan Hofmański, któremu przypisuje się rolę ojca-założyciela i porucznik Grygier dbający o to, by sportowcom niczego nie brakowało.

Przełomowym momentem była przeprowadzka na Golęcin. Pod koniec lat czterdziestych na terenach nieużytków Lasu Golęcińskiego rozpoczęła się w czynie społecznym budowa obiektów Olimpii. A już w 1952 roku jej juniorzy zdobyli mistrzostwo okręgu. Kapitanem drużyny był wówczas Marian Kalet, który został też pierwszym gospodarzem stadionu. Już wkrótce młodzi piłkarze stanowić będą o sile pierwszego zespołu. Miejsca ustąpią im szeregowi odbywający służbę w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, którzy w ramach obowiązków musieli też uganiać się za futbolówką.

Do III ligi zespół awansuje w 1953 roku. W 1958 roku – już jako Olimpia – zagra na zapleczu ówczesnej ekstraklasy. Przez długie lata będzie balansować między tymi klasami rozrywkowymi. O sukcesach bratniej Gwardii Warszawa piłkarze z Wielkopolski będą mogli co najwyżej pomarzyć. Na dobre na drugim froncie futboliści w niebieskich, jak milicyjne mundury, koszulkach zadomowią się w 1975 roku i będą grać tam nieprzerwanie do 1986 roku, kiedy to uzyskają awans do pierwszej (czyli najwyższej wówczas) ligi. Tak rozpoczyna się najciekawszy rozdział w historii klubu. O Olimpii – do której po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego stracono jakąkolwiek sympatię –  będzie się jednak mówić nie w taki sposób, jakiego życzyliby sobie mundurowi działacze.

Największym sukcesem jedenastki z Golęcina było zajęcie piątego miejsca w lidze w sezonie 1989/90. W wysokiej formie znajdował się wtedy bramkostrzelny Jerzy Kaziów. Ten grający w ataku podporucznik Służby Bezpieczeństwa zdobył dla swojej drużyny dziewięć goli. Z doskonałej strony pokazywali się Sławomir Suchomski, Jan Przybyło, czy Andrzej Borówko. Tego ostatniego, 27 sierpnia 1988 roku w zremisowanym 0:0 meczu z Motorem w Lublinie zastąpił na placu gry Jerzy Brzęczek.

Cuda

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Olimpia w czasy transformacji ustrojowej weszła zaskakująco dobrze…

„W środowisku policyjnym wytworzyły się nieskonkretyzowane, ale w pewnej mierze uzasadnione podejrzenia o występującej w klubie niegospodarności, a także prowadzeniu działań gospodarczych na pograniczu legalności” (oświadczenie KMP w Poznaniu z 1990 roku w sprawie dotyczącej nielegalnego sprowadzania alkoholu do Polski, cytowane przez Piotra Leśniowskiego w Kronice Miasta Poznania, wrzesień 1990). Jak się wkrótce okazało afera alkoholowa nie była jedyną, w którą wplątał się klub byłych milicjantów.

W sezonie 1990/91 doszło do pierwszej kuriozalnej sytuacji, która wstrząsnęła polskim futbolem. W tym przypadku można jednak działaczy wziąć w obronę i całe nieszczęście zwalić na karb panującego w klubowych kartotekach bałaganu. Otóż w półfinale Pucharu Polski, poznaniacy nieoczekiwanie wyeliminowali Legię Warszawa. Jednak zwycięstwo 2:0 zostało zweryfikowane jako walkower dla rywali. W Olimpii wystąpił bowiem nieuprawniony do gry Andrzej Przerada. W taki sposób, największa w historii szansa na zdobycie krajowego trofeum przeszła koło nosa. 

Dwa lata później Olimpia żegnała się z pierwszą ligą. W ostatniej kolejce spotkała się z walczącym o mistrzostwo ŁKS-em Łódź. O “niedzieli cudów” napisano i powiedziano już właściwie wszystko… co można było napisać i powiedzieć. Nie ma więc sensu odkrywać Ameryki na nowo mieląc w kółko te same wypowiedzi. Choć ostatecznie nic nikomu nie udowodniono, to punkty zostały zabrane zwycięzcom, a wszystkie cztery zespoły ukarano. Być może, gdy któryś z piłkarzy lub trenerów Olimpii zechce po latach zabrać w tej sprawie głos i na światło dzienne wyjdą nowe fakty, na historii ekipy z Golęcina pojawią się kolejne skazy. Faktem jest, że Olimpia opuściła grono najlepszych drużyn, ale już po roku udało się jej do niego wrócić. Z nowymi pomysłami, którymi znów żyła cała Polska.

Fuzje

Środek lat dziewięćdziesiątych był czasem, gdy w Polsce zdecydowanie częściej niż o przedstawicielach organów ścigania, mówiono o gangsterach. Olimpia miała tę niesamowitą zdolność do adaptowania się do panujących warunków, że miejsca, które do niedawna zajmowali milicjanci z pałkami, zajęli znacznie bardziej fantazyjnie ubrani panowie potrafiący równie skutecznie co poprzednicy walczyć o swoje. 

Bolesław Krzyżostaniak w świecie futbolu pojawił się w latach osiemdziesiątych, ale obecnie jego dawna działalność bardziej interesuje dziennikarzy śledczych, niż historyków sportu. 

“6 grudnia 2000 roku wieczorem Bolesław Krzyżostaniak wracał do domu swoim lexusem. Trzykrotnie odebrał w tym czasie głuche telefony (…). Gdy pan Bolesław zaparkował przed domem i pochylił się, aby wyjąć z samochodu zakupiony tego dnia obraz, ktoś z tyłu odezwał się: „Przepraszam, czy można na chwilę?”. Powoli, aby nie uszkodzić cennego nabytku, kierowca wyjął go na zewnątrz, pilotem zamknął lexusa i dopiero wtedy odwrócił się. Krok od niego stał młody mężczyzna. Nie usłyszał huku, więc sądził, że potraktowano go paralizatorem, ale to była broń z tłumikiem. Pistolet ČZ (Česka Zbrojovka) typu luger, kaliber 9 mm. Pocisk przeszedł poziomo przez oba uda, odbił się od samochodu i rykoszetem poszedł w ogródek, a gangster spokojnie skrył się w ciemnościach. Akcja została zaplanowana bezbłędnie, ale tylko na czas samego wykonania. Postrzelony biznesmen jeszcze w szpitalu odbierał telefony z groźbami, jakiś mężczyzna z obcym akcentem przypomniał, że „ma zwrócić Jacku 40 tysięcy zielonych”. (“Focus” 30.7.2019, “Nieznany żołnierz Baraniny”, Alicja Basta)

Tym Jackiem, któremu szef Olimpii miał być winny pieniądze był dziś już nieżyjący minister sportu Jacek Dębski. Jak wynika z informacji zgromadzonych przez dziennikarkę „Focusa”, chodziło o pomoc w zatrzymaniu w klubie Mirosława Szymkowiaka, który trafił do Widzewa, PZPN przenosiny zaakceptował a w odwróceniu niekorzystnego splotu wydarzeń miał pomóc właśnie Dębski. Skoro sprawy nie udało się załatwić, tak jak sobie tego życzył Krzyżostaniak, uznał on, że pieniądze za usługę po prostu się nie należą. Piłkarz został w Widzewie, zaś Olimpia podpadła w dodatku władzom związku, za co niedługo została srodze skarcona. No i zapłata. Jak czas pokazał, sporny dług został przejęty przez ludzi, którzy nie bawili się w negocjacje. Może warto jeszcze w tym miejscu wspomnieć, że do dziś osoba działacza w środowisku piłkarskim zwanego Bolem znajduje się w kręgu zainteresowań funkcjonariuszy Centralnego Biura Antykorupcyjnego. 

W sezonie 1994/95 beniaminek z Wielkopolski zajął w lidze dwunaste miejsce. Nic specjalnego, ale udało się uniknąć degradacji i… wynieść do Gdańska. Olimpia i Lechia doprowadziły do fuzji. Olimpia wniosła do tego mariażu miejsce w piłkarskiej elicie i kilku niezłych piłkarzy, założyła koszulki Lechii i w taki sposób, wsparta tysiącami kibiców, którzy zasiedli na stadionie przy Traugutta 29, ruszyła po ligowe punkty. Szybko jednak pojawiły się problemy.

Choć ówczesne prawo piłkarskie zezwalało na fuzje klubów z różnych lig i dawało możliwość występowania w wyższej klasie, w rzeczywistości nie było już takie lekkie, łatwe i  przyjemne. W 1995 roku nowy szef futbolowej centrali, Marian Dziurowicz zdecydowanie potępił takie rozwiązania. Lechia/Olimpia musiała liczyć na przychylność rywali, którzy mogli przyjechać na mecz tam, gdzie na nich czekano. Lub tam, gdzie czekały na nich… punkty. W piątej kolejce sezonu 1995/96 skorzystał z tego – co za niespodzianka – GKS Katowice. Zamiast do Gdańska, pojechał do Poznania. Wygrał walkowerem. Podobna sytuacja powtórzyła się jeszcze tylko raz. Tym razem bez gry pełną pulę zainkasował Lech.

Nowy twór spadł z ligi po sezonie. Gdyby nie walkowery, utrzymałby się w lidze kosztem pewnej śląskiej drużyny, za którą mocno trzymał kciuki Dziurowicz. W kolejnym – z jego nazwy zniknęło już słowo Olimpia, ale nie powstrzymało to dalszej degrengolady. Lechii jedna fuzja nie wystarczyła. Wkrótce dokonała kolejnej, z Polonią Gdańsk. Z kolei Olimpia wróciła do siebie, ale w poważnym futbolu nie odgrywała już żadnej roli. Do 2005 roku błąkała się po niższych ligach, aż w sześćdziesiątą rocznicę powstania podjęto decyzję o jej rozwiązaniu.

Autor: Adam Drygalski. Tekst pochodzi z książki „Skarby Miasta – Poznań 2020”

Polecane wpisy